Pampolina siedziała w swoje norce na bujanym, rzeźbionym fotelu autorstwa bardzo zdolnego rzeźbiarza, wynalazcy, budowniczego, mechanika i tropiciela zarazem: Myszy Tropiącej Stefana. Czytała książkę. Niezbyt grubą. W zasadzie liczyła ona sobie tylko kilkadziesiąt stron, na dodatek było tam mnóstwo obrazków. Kolorowych obrazków. Przykuły one uwagę Stefana, który oglądał je uważnie, mruczał, kreślił, rysował. Używał przy tym dużej ilości dziwnych, niezrozumiałych słów, takich jak: „super nowoczesna technika”, „wyraziste odzwierciedlenie kolorów”, „niezwykłe umiejętności drukarskie”. Po czym zniknął na wiele godzin w swoim warsztacie.
Pampolina westchnęła i zabrała się za lekturę pozostawionej książki.
„Dieta dla niewytrwałych” – taki tytuł widniał na okładce. Ucieszył on wielce nową czytelniczkę. W tej jednej kwestii rzeczywiście bywała niewytrwała, nawet bardzo niewytrwała. Po kilku stronach lektury jej nastawienia było jednak znacznie mniej optymistyczne.
— Skądże mam wziąć Radosne Rzodkiewki? One rosną tylko w Górach Grozy — mruczała cicho pod nosem.
— Świeżo pocięty szczypiorek i koperek? Zimą? Chyba, że się ma na podorędziu Ziemnego Smoka[1] – dodała głośniej.
Nie miała żadnego z nich.
— Kiszone ogórki? Blee, wyglądają na zepsute[2].
— Kirkorkaki? Przecież one rosną tylko w Południowej Dżungli i to w okolicy siedlisk tygrysów szablozębnych. Lubią gilgotać je w nasadę długich kłów.
— Stefan! — wrzasnęła Pampolina.
W warsztacie słychać było miarowy stukot młotka, przeplatany zgrzytaniem piły. Stefana nie było łatwo wytrącić z twórczego nastroju.
— Stefan!!! — Ten wibrujący okrzyk obudziłby nawet Śpiącego Śnieżnego Trolla[3].
Zgrzytanie ucichło.
— Tak, kochanie? — wymamrotał Stefan, wystawiając umorusany wielce pyszczek zza drzwi pracowni.
— Cóżesz ty za księgę mi kupił? — Pampolina ani trochę nie zeszła z gniewnego tonu. Kamienie w wieży drżały, pył osypywał się z powały. — Dla niewytrwałych? Żeby znaleźć te wszystkie składniki trzeba zwiedzić pół świata. Trzeba być bardzo zorganizowanym, konsekwentnym w dążeniu do celu — perorowała. — Trzeba być wytrwałym. — Co było dość trudne, zwłaszcza zważywszy na fakt, iż Pampolina właśnie zajadała grubą pajdę chleba z jeszcze grubszym kawałkiem sera.
— Czyli niestety Twoje przeciwieństwo… — Stefan nie zdołał dokończyć.
— Co tam mamroczesz chudzielcu? — wrzasnęła.
— Nic, nic — głośno i wyraźnie powiedział Stefan. — Przepraszam — dodał szybko. — Okładka mnie zmyliła. — Starał się, aby jego wypowiedź brzmiała w sposób bardzo, bardzo skruszony i przepraszający. Tak naprawdę Stefan nie znał się na dietach, w końcu nie było w nich ani śrubek, ani gwoździ czy zębatek. Aczkolwiek zastanawiał się czy ta gruba pajda chleba z serem, zagryzana kawałkiem mocno ususzonej kiełbasy, aby na pewno jest dietetyczna? Przezornie nie zastanawiał się zbyt głośno.
Dietetyczny naleśnik z zielonym groszkiem
1,5 miarki mąki z zieleńca
2 jajka od grzebiącej w ziemi kury
1 miarka mleka od szczęśliwej krowy
Szczypta błękitnej soli.
Rozbić jajka z mlekiem, dodać szczyptę błękitnej soli, wymieszać z mąką. Smażyć chude naleśniki na nietłustym maśle od gnomów domowych.
Farsz: ugotować czerwoną marchewkę z pomarańczowym groszkiem, wymieszać, doprawić błękitną solą.
Zawinąć naleśniki z farszem. Smacznego
— Mąka z zieleńca! — wrzasnęła Pampolina. — Jajko od ….— nie dokończyła zdania. Waleczna Hermesia wpatrywała się w nią badawczo znad parapetu. Nawet Pampolina nie śmiała z nią zadzierać. Uzyskanie jajek do przyrządzania posiłków wymagało wielce żmudnego i długiego procesu proszenia walecznej kury, pełniącej w domostwie przyjaciół rolę koguta. Bardzo pewnego siebie. Choć trzeba było przyznać, że jajka były naprawdę smaczne! Oczywiście pod warunkiem, że Hermesia się zlitowała.
Bumm! Głośny i nagły dźwięk wydobywał się z warsztatu Stefan. Pampolina przerwała lekturę. Bumm! Bumm! Zza drzwi wydobywał się dość obficie dym. Bumm! Bumm! Znów coś huknęło, w zasadzie była to cała seria huknięć. Pampolina ruszyła żwawo w kierunku pracowni. Po drodze chwyciła Zestaw Przeciw Pożarowy wersja 1.5, autorstwa również Stefana, Myszy Tropiącej. Kolejne bum otworzyło drzwi na oścież (bez nadmiernych uszkodzeń). Na środku kamiennej podłogi siedział Stefan. Wokoło płonęły wszystkimi kolorami tęczy małe buteleczki, zaś Mysz Tropiąca siedziała pośrodku tego rozgardiaszu, bujając się z boku na bok. W łapkach trzymała pieszczotliwie mały flakon, mrucząc nieustannie „Niesamowite, niesamowite…” Chlap! Pampolina z rozmachem zużyła cały Zestaw Przeciw Pożarowy. Przemoczony Stefan skulił się gwałtownie, ale nie wypuścił z cennego flakonika.
— Niesamowite, niesamowite… — mruczał cicho.
Pampolina przyglądała mu się przez chwilę, po czym bez słowa wróciła na swój fotel i podjęła przerwaną lekturę. Wiedziała, ze wyprowadzenie Stefana z transu twórczego wymagało tylko jednego czynnika: upływu czasu.
Kotlecik z kaszy gryczanej z ziarnkami fasoli w sosie Le’Boule.
2 miarki kaszy gryczanej
1 miarka magicznej fasoli z hodowli Śpiącego Olbrzyma
….
Bumm! Coś łupnęło na dole. Bumm! Bumm! Łupnięcie się powtórzyło.
— Kogo tam lich niesie? — Pampolina porzuciła lekturę i niechętnie gramoliła się po schodach na dół. Otworzyła drzwi i…drobne mysie ciało leżała jej na kolanach. Bardzo roztrzęsione i drżące.
— Ratuj się kto może. Przybywa…— wyszeptała mysz i zamilkła.
— Kto przybywa? — spytała się Pampolina. Mysz nie odpowiedziała, futro miała potargane i była bardzo chuda.
— KTO przybywa? — wrzasnęła Pampolina ponownie, trzepnąwszy delikatnie przybysza w policzek.
— Aaaa! – krzyknęła mysz i usiadła tocząc błędnym wzrokiem dookoła. — Myszołaki — wyszeptała i znów straciła świadomość.
— Stefan! — Głos Pampoliny był bardzo donośny. — Zestaw ratunkowym z dmuchaczem powietrza na schody pod drzwi. Migusiem!
Mysz sprawnie została umieszczona w przenośnym łóżeczku z zamontowaną dmuchawą powietrzną u wezgłowia. Cztery wieżowe myszy przetransportowały ją do kącika ratunkowego w wydzielonej części myszowych norek.
Kot w Butach z trudem przerwał lekturę bardzo fascynującej książki o lodowych wężach. Wyjrzał zza drzwi komnaty.
— Rudzielcu, czy wiesz co to jest Myszołak? — spytała się Pampolina.
— Nie wiem, nie spotkałem — odrzekł szybko, mając w głowie obraz mroźnych, groźnych pustkowi. Śnieg i lód przyzywały go z powrotem. Zamknął za sobą drzwi i sięgnął po książkę.
— Ser Adamie? — Ser Adam wzruszył ramionami i udał się w kierunku stajni. Jechał do grodu kupić trochę zapasów jedzenia.
— Kapitanie Milczochu? — Pampolina nie dawała za wygraną.
— Botokłąki, gładoryjki, lutaki, bójkogile purpurowe smoki czarne, zielone, czerwone, dąsacze wielkie, dąsacze małe — Kapitan Milczoch wymieniał głośno nazwy różnych stworzeń i potworów. — Nie wiem, nie spotkałem — przyznał nieco bezradnie na końcu tej wyliczanki i wrócił do swojego łóżeczka na ulubioną popołudniową drzemkę.
Pampolina miała jeszcze jedno źródło wiedzy. „Wielka historia myszy” zajmowała spory kawałek półki w jej biblioteczce. Była bardzo gruba, ciężka i mocno zakurzona. Westchnęła głośno, ściągając ją jedną ręką z półki. Pampolina była bardzo silna. Jak na mysz oczywiście. Zabrała się za lekturę.
Trzeba przyznać, iż lektura była dość ciężka, mysz nieco przysypiała w trakcie czytania. Ale tylko trochę! Wreszcie, na stronie osiemset dwudziestej piątej dojrzała pewien obrazek.
— Yyyy! — Księga wyleciała z jej zmartwiałych palców.
— Stefan, on przybywa — wyszeptała.
— Kto przybywa? — Stefan w mgnieniu oka znalazł się tuż obok niej.
— Myszokłak…
— Jaki kołokłak? — spytał się Stefan, nie zrozumiawszy mamrotania Pampoliny.
— Uuuu! Uuuu! — Wycie dochodziło spod drzwi. Takie trochę wilcze, trochę mysie.
Mgła pojawiła się znikąd. Pampolina nie mogła dojrzeć Stefana, choć stał tuż koło niej. Za to dojrzała kształt, ledwo widoczny, pojawił się znienacka, tuż obok niej.
— Mam Cię. Nareszcie — wyszeptał kształt i objął Pampolinę.
Próbowała się wyrywać, ale pachniał tak ładnie. Trochę wanilią, trochę lawendą i przede wszystkim czeko ladą. Znieruchomiała. Obudziła się, kiedy poczuła, iż jest niesiona przez okno. Wrzasnęła. Był to okrzyk pisany przez bardzo wielkie O.
Jednocześnie zaszło kilka dziwnych zjawisk. Po pierwsze ziemia zatrzęsła się w posadach. Po drugie.
— O żesz Ty! — Kot w Butach spadł z fotela, upuszczając cenny egzemplarz księgi o lodowych wężach.
Po trzecie.
— Ła! — wrzasnął krótko Kapitan Milczoch wyskakując z łóżka prosto do pozycji bojowej numer dziewięć.
Po czwarte.
— Przybyyyyywaaaaam! — krzyknął przeciągle Ser Adam zawracając konika.
I wreszcie po piąte.
— Ała — powiedział z wyrzutem mały podrostek niebieskawo popielatego gila, wbijając się od spodu w swoje własne gniazdo. — Mamo, ćwiczę latanie — zakwilił z wyrzutem. — Nie było tu trzęsień ziemie od…od kiedy, mamo?! — dodał.
— Będzie z tysiąc lat — odpowiedziała gilowa mama, próbując pomóc pociesze wydostać się z pułapki.
Okrzyk przez wielki O skończył się nagle, jak nożem uciąć. Pampolina znów poczuła obezwładniającą moc wanilii i czeko lady. Ah, to jedzenie…
Trzej przyjaciela i Stefan, Mysz Tropiąca z przerażeniem wpatrywali się w otwarte okno i ślady widoczne w gruncie poniżej.
— Porwał ją — powiedział Stefan. — Musimy ją odbić — dodał stanowczo.
— Trudno sobie wyobrazić porwanie Pampoliny — Kot w Butach dość nierozważnie głośno wypowiedział swoją ostatnią myśl. Przerwał. Hermesia wpatrywała się w niego badawczo. Czy mu się wydawało, czy jej niebieskie piórko w ogonie uniosło się lekko do góry?[4] Zadrżał.
Wyruszyli. Trzej przyjaciele: Kot w Butach, Ser Adam i Kapitan Milczoch. Do tego Stefan, Mysz Tropiąca i czterech jego najsilniejszych pobratymców. Hermesia została na straży Wieży i całego ich dobytku.
Ślady wiodły przez pole, łąki, w głąb lasu. Wkrótce stały się prawie niewidoczne. Jednakże nie dla Stefana. Dla niego były otwartą księga, napisaną dużymi czcionkami. Podobało mu się to nowe słowo, które odkrył w Pampolinowej księdze o diecie dla niewytrwałych. Wkrótce zrobiło się dość ciemno i ponuro, głównie z powodu Mrocznych Dębów, rosnących w tej części puszczy. Właśnie tam, w gęstwinie najbardziej mrocznych z Mrocznych Dębów, jak również najbardziej sękatych, powykrzywianych i ogólnie mało sympatycznych drzew, znaleźli olbrzymi pień. Najmroczniejszy z Mrocznych Dębów. Zaś do pnia przywiązana była Pampolina. Kot w Butach podziwiał moc więzów. Była naprawdę doskonała. Uwięzić Pampolinę? To nie lada sztuka.
— Co tak długo wam zajęło? Mogłam przez ten czas zasiać, podlać i zebrać pomarańczowy groszek. Trzykrotnie. Ten zielony groszek, który jest potrzebny na kotleciki z kaszy gryczanej z ziarnkami fasoli w sosie Le’Boule. Zostałaby mi tylko fasola do wyhodowania.
Trzej przyjaciele spojrzeli na Stefana niezrozumiale, on spojrzał się na nich. Równie niezrozumiale.
— Mam Was. Nareszcie — wyszeptała cienista mgła, która pojawiała się tuż obok nich.
Phi — pomyślał Kot w Butach. — Jeden marny mglisty potwór uważa, że pokona nas, najwspanialszych łowców straszydeł na świecie?
Skoczył, obracając się w locie do drżącego cienia. Złapał ją swoim mocnym, zapaśniczym, podwójnym uchwytem.
— Ała! — wrzasnął. — Ała! Ała! — dodał. Coś gryzło go w pośladki, kawałki rudej sierści latała na boki.
— Ała! Ała — krzyknęli Ser Adam i Kapitan Milczoch jednocześnie, łapiąc się za tylne części ciała i podskakując.
Minęła chwila zamieszenia. Kot w Butach ze zdziwieniem spoglądał na swoje ręce i nogi. Był związany! Rzadko spotykanym Węzłem Dozgonnej Przyjaźni[5]. Jego przyjaciele również byli związani, cztery wieżowe mysz spotkał ten sam los, podobnie jak Stefana. Co za niesamowity pokaz umiejętności Sztuki Skradania, Szpiegowania, Porywania i Dostarczania Skrępowanych! Był po wrażaniem.
— Smacznie, smacznie…. — Coś westchnęło obok nich.
Ser Adam poczuł zapach czekolady, Kapitan Milczoch wanilii, a Kot w Butach grozy. Lubił ten zapach, oznaczał on zawsze dobrą zabawę.
— Jestem konsumowany, tak jakby! — krzyknął Kapitan Milczoch, patrząc na swoje znikające wąsy. Lewy zrobił się znacznie krótszy.
— Dobrze, że zaczął od wąsów — mruknął Ser Adam.
Prawy wąs zniknął prawie zupełnie.
Czy nasz los się właśnie kończy? — pomyślał Rudzielec.
— Ha! — krzyknęła Pampolina. Zdołała wyzwolić lewą łapkę. Sięgnęła do pasa przywiązanego tuż obok niej Stefana i wydobyła mały, niepozorny flakonik. Potwór obrócił się do niej, zapachniało wanilią, lecz Pampolina zdołała rzucić przedmiot tuż obok bestii.
Bumm! Głośny i nagły dźwięk zamienił wszystkich w Chwilowe Susły[6].
— Ała — powiedział z wyrzutem mały podrostek niebieskawo popielatego gila, wbijając się od spodu w swoje własne gniazdo. — Mamo, znowu! — zakwilił z wyrzutem.
— Ha! — Pierwsza doszła do siebie Pampolina. Zdołała oswobodzić się z Węzła Dozgonnej Przyjaźni. Nic dziwnego w końcu była samiczką i doskonale umiała ocenić czy przyjaźń rzeczywiście jest dozgonna i bezinteresowna. Sięgnęła ponownie drugą łapką do pasa Stefana i wydobywała Podręczną Patelnię Kulinarno Bojową.
Brzdęk! Brzdęk! Brzdęk!
— A masz ty niewidzialna paskudo! — zawyła, zręcznie ubijając niecielistą mgłę na kształt małej piłeczki.
— Oj! Oj! Oj! — jęczał Myszokłak z każdym uderzeniem Pampoliny.
Ta zamachnęła się i ostatecznym, super mocnym ciosem wysłała migotliwą piłeczkę daleko nad Mroczne Dęby. Kotokłak poszybował wysoko, nad wzgórza, góry, cirrusy, cirrocumulusy, cirrostartusy, altostratusy, by w końcu przebić atmosferę i polecieć do gwiazd. Powiadano potem, że czasami widać jego jaśniejący blask, kiedy próbuje się przebić z powodem do świata roślin, powietrza i żywych stworów. Niestety odbija się od chmur, ponieważ słońce nie pozwala mu wrócić i dręczyć myszy.
Podręczna Patelnia Kulinarno Bojowa drżała cicho. Uwolniony Kot w Butach spojrzał na nią z podziwem.
— To się nazywa kawał porządnego narzędzia — rzekł głośno.
Piii — pisnęła z oburzeniem jego szabelka.
— Nie sądziłem, że potrafisz oswobodzić się z Węzła Dozgonnej Przyjaźni — powiedział z jeszcze większym podziwem przyglądając się Pampolinie.
— Głód podsyca mnie to walki — odrzekła. — Te dietetyczne naleśniki z zielonym groszkiem są bardzo mało sycące — dodała przepraszająco.
— Stefan! — krzyknęła — Gdzie schowałeś kanapkę z serem i suszoną kiełbasą?
[1] Ziemne Smoki były powszechnie wykorzystywane w sztuce ogrodnictwa w krainie Le Fran Czi. Tej samej z której Kot w Butach przywiózł przepis na wyborną La Ladę. Były małe, ruchliwe i zjadały chwasty. Dodatkowo ogrzewały rośliny swoimi smoczym oddechem. Zaiste, bardzo cenne stworzenia. W Le Fran Czi obowiązywał zakaz wywozu tych smoków.
[2] Pampolina była prawdziwą Wieżową Myszą, jednak niektóre zwyczaje miała bardzo podobne do mieszkańców Le Fran Czi. Również w kwestii opinii na temat kiszonych ogórków. Kot w Butach, Ser Adam, Kapitan Milczoch i wszystkie pozostałe wieżowe myszy uważały je za przysmak, bardzo cenny, szczególnie zimą. Wszystkie, oprócz Pampoliny. Wg niej kiszone ogórki, to z e p s u t e ogórki.
[3] Śpiący Śnieżny Troll był samotną górą hen daleko, na północy. Stare legenda głosiła, iż był to Górski Troll, który podążył za swoją ukochaną, pochodzącą z ludu Lodowych Olbrzymów. Lecz ona opuściła go, podążając do swojej ojczyzny . Odpłynęła jeszcze dalej na północ na olbrzymiej lodowej krze. Troll posmutniał tak wielce, że zamienił się w pokrytą mchem skałę. Legenda głosiła też, że kiedyś się obudzi i zatańczy „Dla Ciebie pląsam wielce” – bardzo niszczycielski w naturze taniec zakochanych górskich trolli. Ach, miłość… bardzo dziwny stan wg Kota w Butach. Nie rozumiał zakochanych. Po co tańczyć, jeśli umie się mocno rąbnąć kamienną pięścią?
[4] Ostatni raz widział podnoszące się niebieskie piórko, gdy banda Wędrownych Jastrzębi opadła na ich dziedziniec i chciała „skonsumować kurki”, jak się dobitnie wyraził największy z nich. Chwilę później błagał o litość. Za karę przez tydzień musieli udawać kury, grzebać w ziemi i oddawać znalezione robaki Hermesi i jej podwładnym.
[5] Śpiący Śnieżny Troll próbował użyć tego węzła, aby powstrzymać swoją ukochaną przed opuszczeniem go. Niestety, był on mocny, aczkolwiek zupełnie nieskuteczny wobec mrozu. Gdy tylko jego ukochana dotknęła węzła, ten skruszał i rozpadł się w drobny pył.
[6] Chwilowy Suseł był pewną rzadko spotykaną odmianą Spiętego Susa, zamieszkującą niedostępne rejony Wyspy Wyjącego Gregala.