Konkur śpiewu

— TipTip Tip Tiiippppoooo!

— TipTip Tip TiiPooooo!

— Ła! — wrzasnął Ser Adam, spadając z łóżka. — Ała! — dodał z wyrzutem, uderzywszy się boleśnie głową w rzeźbioną poręcz. Smok, obdarowany hojnie przez rzeźbiarza ostrymi zębami, wpatrywał się w niego prześmiewczo.

— TipTip Tip TiiPooooo!!!

— Ła! — krzyknął Kapitan Milczoch, zrywając się na równe nogi. — Ała! — dodał, siadając równie szybko.

Zrywanie się na nogi na łóżku, które stoi w pokoju na poddaszu, nie jest szczególnie dobrym pomysłem. Na czole Kapitana Milczocha rósł guz.

— TipTip Tip TiiPooooo!!! TipTip Tip TiiPooooo! — Ten przeraźliwy dźwięk zdawał się dochodzić gdzieś z wnętrza wieży.

Kapitan Milczoch zbiegł po schodach i zasyczał boleśnie. W drzwiach prowadzących do kuchni i pokoju Kota w Butach zderzył się z Ser Adamem. Obaj zaś potknęli się o wybiegającą z norki Pampolinę, która wyskoczyła na zewnątrz z bojowym okrzykiem „Łoj! Łoj! Łoj!” i z małą patelnią w garści. Cała ta mocno poplątana ferajna wylądowała u stóp Rudzielca, który z kolei uważnie przyglądał się swojemu odbiciu w lustrze.

— TipTip Tip Tiiippppoooo! — zawył.

Ser Adam, Kapitan Milczoch i Pampolina równocześnie, jak zaczarowani, zatkali sobie uszy, zwijając się w kłębek.

— Kocie w Butach, co czynisz? — zdołał wycharczeć Ser Adam.

— Jak to co? — odpowiedział nieco zdziwiony Rudzielec. — Ćwiczę śpiew AriaDiBravura — uzupełnił.

— Dlaczego? Po co? — wysapał Kapitan Milczoch.

— Z powodu konkursu śpiewu, Kamraci. To oczywiste — wyjaśnił cierpliwie Kot w Butach, wskazując na kawałek pergaminu.

 

Grododzierżca Cezary, Ser, zaprasza na coroczny Konkurs

na najlepszego śpiewaka AriaDiBravura na zachód od Gór Smoczych.

Zwycięzca zostanie hojnie obsypany. Kwiatami tylko.

Jednakże jego chwała będzie wieczna!!!

 

Głosił napis na pergaminie.

— Bierzesz udział w konkursie, w którym nie ma żadnej nagrody? Poważnie Kocie w Butach? — spytał się jak zwykle rzeczowy Ser Adam.

— Prawie żadnej — wyjaśnił nadal cierpliwie Rudzielec.

— Nawet nie wiesz, czy te kwiaty nie są toksyczne tudzież czy nie mają kolców. — Ser Adam nie dawał się łatwo zbić z tropu.

— Touche, Kamracie — zgodził się Kot W Butach. — Ale chwała, chwała jest wieczna! — uzupełnił.

— TipTip Tip Tiiippppoooo! — zawył.

Ser Adam i Kapitan Milczoch ledwo zdołali zasłonić uszy. Pampolina, Stefan i wieżowe myszy były bardziej przezorne i wszystkie skorzystały z Zestawu Wygłuszającego AntyKotwButach 3.0 autorstwa Stefana, Myszy Tropiącej.

— Czy myślisz to samo co ja? — spytał się Ser Adam.

— Kropka w kropkę. Włos w włos to samo — odpowiedział Kapitan Milczoch.

Równocześnie zerwali się na równe nogi i pobiegli w dół, za drzwi, do stajni.

Oddaliwszy się na bezpieczną od wieży odległość[1], zatrzymali się na chwilę.

— Zgłodniałem od tego wycia — powiedział Ser Adam.

— Czas na dobry obiad. W gospodzie „Pod dwoma drzewami” — rzekł Kapitan Milczoch.

Puścili się kłusem po drodze zmierzającej w kierunku grodu.

 

Kot w Butach zmęczył się nieco tymi próbami śpiewaczymi. Po prawdzie zmęczył też wieżowe myszy. Stefan wyposażony w Zestaw Wygłuszający AntyKotwButach wersja 3.1 Beta zaczął budować przedziwną konstrukcję: ni to wóz, ni domek na kołach.

— Co robisz Stefanie? — zapytała się nieco zmartwionym tonem Pampeluna. Zdawało się, że Mysz Tropiąca ma w oczach błysk szalkeństwa[2].

— Ucieczkowóz — wyjaśnił zdawkowo Stefan, piłując zawzięcie.

— Chcesz uciekać? Przed mną? — zagrzmiała Pampeluna, chwytając za patelnię.

— Ała! — powiedział głośno Stefan, tak na wszelki wypadek, choć żaden cios jeszcze na niego nie spadł.

— Skądże znowu Kochanie — wystrzelił z siebie słowa z szybkością jastrzębia. — Kto by chciał uciekać przed Tobą? Raczej do Ciebie — uzupełnił nieco wolniej, uśmiechając się bardzo szczerze i prawdziwie. Patelnia opadła niżej. Bez ciosu. — To wóz służący do uciekania prze wyciem naszego gospodarza.

Pampeluna zadarła spódnicę i pomaszerowała do Kota w Butach. Na poważną rozmowę.

Na jego miejscu zacząłbym się bać — pomyślał Stefan, sięgając po młotek. — Tylko to może go uratować.

 

Pampeluna nie zdążyła rozmówić się z Rudzielcem. On sam zrozumiał, iż bez przyjaciół jest mu co najmniej smutno i wyruszył gościńcem w poszukiwaniu ich śladów. Jednakże Kot w Butach był bardzo zamyślony. Skręcił w niewłaściwą ścieżkę na rozstaju dróg, a może to ścieżka go sama skręciła? Była znana z szeptania i mruczenia. Opowiadała niestworzone i nieprawdziwe historie. W normalnych okolicznościach Rudzielec zignorowałby te szepty, ale dziś był zbyt zasmucony. Skręcił w szeptankę i jechał nią dłuższy czas. Co najmniej dziesięć klepsydr. Zrobiło się bardzo cicho. To powinno być pierwszym ostrzeżeniem dla kota. Jednak smutek rozdzierał jego śpiewaczą duszę. Po prawdzie to nie tylko smutek. Przeszkadzał mu też jeszcze jeden obraz. Rudzielec cały czas widział w wyobraźni swoje zwycięstwo w konkursie śpiewania AriaDiBravura. Stał obsypany kwiatami od stóp po koniuszki uszu, a Wieczna Chwała lała miód na jego duszę. Zrobiło się ciemno. Ileż to razy Kot w Butach stał wobec ciemności i ciszy? Niezliczoną ilość. Było tego tak wiele, że nawet nie musiał dalej nasłuchiwać. Pewne było, iż za chwilę pojawi się sapanie, a za nim warczenie, wycie bądź wryowanie[3].

— Wrryyy — zagrzmiało tuż przed nim. Rudzielec zderzył się z czymś twardym.

Pierwszy zrozumiał jego nos. Wciągnął zapach. Smród, jakby gnijącego bagna. Rudzielec ujrzał włosy tuż przed sobą. Zobaczył też, iż jego Konik Anastazy ma rozszerzone źrenice i porusza chrapami bardzo szybko. Bał się. Bardzo się bał.

Kot w Butach podniósł wzrok. Znów włosy. Jeszcze bardziej cuchnące. Spojrzał w lewo – włosy. W prawo – włosy. W dół – włosy.

— Wrryyy — zagrzmiało raz jeszcze.

Rudzielec dojrzał białe zęby i białe białka oczu z czarnymi, pionowymi źrenicami.

Wilkołak — pomyślał Rudzielec. — Phi, co to jest dla mnie jeden wilkołak?

Bestia w jednej chwili rzuciła się na Kota w Butach. Ten zeskoczył lekko i sprężyście z grzbietu Anastazego, robiąc jednocześnie unik. Pazury i zęby bestii trafiły w próżnię. Wilkołak zasyczał wściekle i skoczył ponownie na Rudzielca, który zrobił kolejny unik i jednym krokiem znalazł się za paskudą. Łapiąc ją w pół, wychylił ją nieco w lewo i podciął jednocześnie. Bestia upadła.

— Hahaha! — zaśmiał się głośno Rudzielec.

Przednia zabawa z tym wilkołakiem!

Bestia zamiast skoczyć, ponownie zawyła przeciągle.

— Ałuuu! — Głośne wycie rozległo się z prawej strony.

— Ałuu!— Zabrzmiało z lewej.

— Ałuuu! — Basowy głos rozległ się z tyłu.

Uuupsiczek powiedział na głos Rudzielec.

To nie jeden osobnik. To całe stado wilkołaków!

— Yyyiahhaha!!! — zarżał Anastazy, pędząc przed siebie, zawróciwszy chwilę wcześniej, niemalże w jednej chwili i jednym skoku. Konik był odważny, ale nie do przesady. Wiedział, kiedy należy uciekać.

— Ej! Zaczekaj na mnie! — krzyknął Rudzielec, ruszając biegiem w ślad za Anastazym.

— Ałuu! — zawyły wilkołaki, pędząc w skok za uciekinierami.

Rudzielec biegł zgrabnie, jak to on tylko potrafił. Robił uniki. W lewo, w prawo. Zdołał uchylić się przed pierwszym wilkołakiem, drugim, trzecim. Jednak jeden śmierdziuch to nie to samo, co całe stado. Pazury czwartej bestii wbiły mu się w kamizelkę. Kot wyleciał jak wyrzucony z procy. Leciał krótko.

— Ałaa — rzekł z wyrzutem, kiedy wbił się w korę najbliższego potężnego dębu. Spłynął nieśpiesznie w dół.

— Teraz Cię mamy! — zaryczał zwycięsko przywódca stada, z wyglądu wyjątkowo paskudny.

Fuj! I wyjątkowo śmierdzący — dodał w myślach Kot w Butach, przebywając u stóp drzewa w postaci nieco złożonej w kostkę i lekko uszkodzonej.

— Wrrr — zawarczały potwory gotowe do skoku.

— Nie będę Waszym przedwczesnym obiadem! — wykrzyknął Rudzielec, wstając zręcznie na równe nogi i wdrapując się na wysoko zawieszoną gałąź. Skoczył stamtąd prosto w szeroko rozwartą paszczę najbliższego wilkołaka. Zanim ten zdołał ją zacisnąć, Kot w Butach odbił się sprężyście i wylądował na głowie następnej bestii. I tak skakał od jednego potwora do drugiego.

— Ał! Ał! Ał — krzyczały wilkołaki, oburzone takim zachowaniem przyszłego posiłku.

— To niegodne, że obiad tak ucieka — rzekł zmartwionym głosem najgrubszy wilkołak o czarnym pięknym futrze.

Kot w Butach biegł, skakał, robił uniki. Wkrótce zmęczył się tą całą walką. Zrozumiał, iż nadchodzi koniec.

Stanę się obiadem! — groza wypełniła mu duszę.

— Yiaaa! — zarżał Anastazy z bezpiecznej odległości, zgrzewając Rudzielca do dalszej walki.

Rudzielec zrozumiał, że może zrobić tylko jedno. Może odejść godnie, ze śpiewem na ustach[4].

— TipTip Tip Tiiippppoooo! — zawył Kot w Butach, prostując się godnie na całą swoją kocią długość.

— Ła! — powiedział cicho pierwszy wilkołak, zamykając paszczę tuż przed wibrysami Rudzielca. Następnie stracił przytomność.

Rudzielec naprężył pierś. Dojrzał zbliżające się dziesiątki białek oczu.

— TipTip Tip Tiiippppoooo! — Jego głos był donośny. Może niebyt melodyjny, ale wystarczająco głośny.

— Ła! — Kolejny wilkołak zwinął się w kłębek i zasłonił swoje uszy łapami uzbrojonymi w mocarne pazury.

— TipTip Tip Tiiippppoooo! TipTip Tip Tiiippppoooo! TipTip Tip Tiiippppoooo! — Kolejne bestie padały jak rażone gromem. Jedne traciły przytomność natychmiast, inne zwijały się w kłębek i drżały jak osiki. Jeszcze inne wyprężały się i traciły świadomość, stojąc na dwóch łapach.

AriaDiBravura przyniosła pożądany efekt.

— Przestań! Błagamy Cię, przestań! — ostatnie trzy bestie na klęczkach wpatrywały się z przestrachem w Rudzielca.

— Nie zjemy Cię! Tylko błagamy, przestań!

— Dobrze — odrzekł krótko Kot w Butach. Odwrócił się i odszedł szybko w kierunku Anastazego.

Szybko, zanim bestie zmienią zamiar — pomyślał.

Stado wilkołaków skowycząc i skamląc, oddaliło się w głąb puszczy.

 

— Witajcie przyjaciele! — rzekł Kot w Butach radośnie do Ser Adama i Kapitana Milczocha, podchodząc do suto zastawionego stołu w gospodzie. Dwaj przyjaciele struchleli.

— Eeee, czy zakończyłeś już swoje, hmmm… ćwiczenia? — spytał się Ser Adam, starając się, aby jego głoś brzmiał w miarę normalnie.

— Tak. Zgłodniałem wielce — odrzekł radośnie Rudzielec. — Mogę się przysiąść? Wygląda smakowicie — dodał.

— Siadaj, kamracie — odrzekł Kapitan Milczoch. — Co to za białe włosy na twoim futrze? — spytał się życzliwie.

— Opowiem Wam tę historię. Jest niesamowita. Jak wszystkie nasze przygody… — Rudzielec ukroił sobie grubą pajdę świeżo upieczonego chleba i posmarował smalcem ze skwarkami.

[1] Stajania lub dwóch, co było zależne od aktualnych zdolności głosowych Kota w Butach.

[2] Najbardziej tajemniczym zdarzeniem w życiu Jana Bardzo Nieszczęśliwego, poety, dramaturga, śpiewka oraz malarza, było jego zaginięcie. Tuż przed nim pracował nad dziełem swojego życia, wielką „Księga drzew, krzaczorów i porostów Królestwa Ziemi, Wód i Powietrza”. Akurat wtedy jego uwagę przykuł tajemniczy, niepozorny porost rosnący w głębi jaskiń niektórych gatunków smoków, zwany Szalejącą Gorejącą Grozą. Opisywano później, iż tego dnia Jan wkroczył do gospody „Pod Rozbrykanym Gołębiem”, zaś z jego oczu dobywał się purpurowy blask. Miał wykrzyknąć: „Nadchodzi. Szalka. Gorejąca Groza!”. Po czym zniknął. Tak zwyczajnie, jakby rozpłynął się w powietrzu. Blask ten zwano później Błyskiem Szalkeństwa, od tej Szalki, co jej nikt nie widział, a co nadchodzi. Niby nadchodzi. „Kto tam tych wszystkich wierszokletów by rozumiał” mruczał później pod nosem karczmarz w gospodzie „Pod Rozbrykanym Gołębiem”, nabijając cybuch fajki aromatycznym zielem. Rękopis ostatniego dzieła życia Jana Bardzo Nieszczęśliwego nigdy nie został odnaleziony.

[3] Które oznaczało mówienie „Wrr”, „Wrr” w ciągły, powtarzalny i przewidywalny sposób.

[4] Podobnie jak bohaterowie powieści historycznej Jana Bardzo Nieszczęśliwego pt. „Ze śpiewem w sercu, z pazurami w dłoni odejdę w niebyt”. Ku radości krytyków jedynej jego powieści historycznej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *